Przegląd mediów
styczeń
Najlepsze książki 2023 roku. Co czytano w zeszłym roku?
Czy „pusty pieniądz” naprawdę był pusty?
Czas biegnie bardzo szybko, dzieje się tyle, że często nie pamiętamy dokładnie, co robiliśmy wczoraj. Podobnie jest z życiem publicznym. Tematy pojawiają się i znikają z gazet, serwisów internetowych czy telewizyjnych. Nie musi upłynąć dużo czasu, aby zapomnieć o tym, czym żyła opinia publiczna w zeszłym tygodniu. Podobny los, o dziwo, dotyczy również wydarzeń związanych z pandemią. Nie chodzi mi tutaj o aspekt medyczny, ale ekonomiczny całej sprawy.
Wiosną 2020 roku ulice największych polskich miast opustoszały. Hulał po nich wiatr, a po chodnikach maszerowali ludzie, którzy naprawdę musieli wyjść z domu coś załatwić, często przełamując niemały strach. Odgórnymi decyzjami zostały zamknięte restauracje, kina, teatry, hotele etc. Życie towarzyskie zamarło.
W tych okolicznościach tysiące firm miało przed sobą nieuchronną perspektywę bankructwa. Bankructwa, które wiązałoby się nie tylko z upadkiem biznesu, ale także zwolnieniem pracowników. To wtedy rząd rozpoczął prace nad tzw. tarczami finansowymi, mającymi zapewnić przedsiębiorcom coś, co w ich działalności jest niezwykle ważne, płynność. Wówczas panował konsensus co do tego, że takie działania są konieczne. Problemem było to, czy wsparcie będzie wystarczające, czy trafi do wszystkich, którzy go potrzebują i czy jego wysokość będzie odpowiednia do okoliczności. Panował konsensus co do tego, że pomagać trzeba i to szybko.
Teraz, po dwóch latach, słyszymy, że tamo wsparcie to był druk pustego pieniądza. Innymi słowy, że działania pomocowe dla firm zagrożonych upadłością były niepotrzebne. Głosiciele tej tezy zdają się liczyć na krótką pamięć opinii publicznej. Z narracji tej wynika bowiem, że po prostu ktoś siadł, odpalił drukarską prasę i wyprodukował tony pieniądza, następnie zaś rozrzucił go po Polsce. Tak oto popłynęła fala „pustego pieniądza”.
Wydarzyło się zatem coś, co nie miało najmniejszego sensu i co teraz jest głównym źródłem inflacji. Mówiąc w ten sposób, pomija się zupełnie kontekst, którym dwa lata temu żył cały świat. Zresztą owe tarcze nie były polskim wynalazkiem. Poszczególne państwa starały się, w miarę możliwości, łagodzić ekonomiczne skutki pandemii, właśnie poprzez uruchamianie tego typu programów. Stąd skokowy wzrost zadłużenia publicznego w wielu krajach. Druk pustego pieniądza nie wywoływał wtedy specjalnych obaw.
Potem okoliczności się zmieniły. Pandemia wyhamowała, ludzie zaczęli wracać do normalnego życia. Pojawił się ponownie, zamrożony przez lockdowny i tłumiony przez strach, popyt. Konsumenci zaczęli wydawać nagromadzone wcześniej środki, których nie mogli lub nie chcieli wcześniej wydać. Zgromadzone rezerwy można było przeznaczyć na wizytę u fryzjera, pójście do kina czy wizytę w restauracji. Wróciła normalność, za którą tak tęskniliśmy. To czy i kiedy ona wróci, było jednak dwa lata temu zupełną niewiadomą. Mówiono nawet o tzw. nowej normalności, o tym, że już nie będzie tak jak było. Te prognozy się na szczęście nie sprawdziły. Teraz to wiemy, skąd jednak ktoś mógł z całą pewnością wiedzieć to w marcu 2020 roku?
Tak, środki z tarcz przełożyły się potem na większy popyt i mogły mieć swój udział w presji inflacyjnej. Oczywiście, gdyby nie zaburzenia podaży nie doszłoby do tak wielkiego wzrostu cen. Gdyby podaż działała tak jak wcześniej, odłożony skumulowany popyt bez problemu zostałby wchłonięty. Tak jednak nie było. Teraz mamy wojnę, która także swoje dodała do wcześniejszych trudności. Nie można się jednak zgodzić z tezą, że wtedy pojawił się psuty pieniądz. Tarcze, przy wszystkich swoich niedoskonałościach, uratowały wiele firm przed upadkiem. Tym samym przetrwały też liczne miejsca pracy, o których ochronę też przecież chodziło. Gdyby nie te pieniądze, mielibyśmy bardzo poważne problemy gospodarcze, które mogłyby się za nami ciągnąć przez lata. Wyższe bezrobocie to także koszt dla państwa, które musi coś zrobić, aby z nim walczyć, i które części bezrobotnych, mających prawo do zasiłku, musi te zasiłki wypłacić.
Polska względnie dobrze poradziła sobie z ekonomicznymi skutkami lockdown’ów wywołanych pandemią. Nie zadłużyliśmy się na potęgę (chociaż dług rzeczywiście się zwiększył), mieliśmy dosyć płytki spadek PKB i wciąż dobrze działający rynek pracy. Bez „pustego pieniądza” przeznaczonego na pomoc dla gospodarki mogło być dużo gorzej. Groziło nam potężne załamanie kluczowych wskaźników makroekonomicznych, których odbudowa trwałaby wiele lat. Po tych dwóch latach warto o tym pamiętać.
Kamil Goral
Informacje z dnia: 25 listopada
Medium
Kalendarium
Więcej ważnych informacji
Jedynka Newserii
Jedynka Newserii
Prawo
W ciągu 10 lat w Polsce może brakować 2,1 mln pracowników. Ratunkiem dla rynku pracy wzrost zatrudnienia cudzoziemców
Do 2035 roku liczba osób pracujących w Polsce zmniejszy się o 2,1 mln – wynika z analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Lukę tę częściowo mogliby zapełnić pracownicy zagraniczni. Pracodawcy czekają na przepisy, które zwiększą atrakcyjność naszego rynku pracy dla imigrantów zarobkowych i ułatwią procedury. Nowe przepisy opracowane przez resort pracy, które mają wejść w życie w 2025 roku, mają zwiększyć szybkość i efektywność postępowań administracyjnych w sprawach zatrudniania cudzoziemców.
Konsument
Kupujący nieruchomości mogą jeszcze liczyć na rabaty. Zwłaszcza w przypadku nowych inwestycji deweloperskich
W grudniu sprzedaż nowych mieszkań na większości dużych rynków w Polsce pozostała stabilna względem poprzedniego miesiąca. Spadła w Krakowie i Warszawie, a wzrosła w Gdańsku, Łodzi, Poznaniu i we Wrocławiu – wynika z Barometru Cen Mieszkań Tabelaofert.pl. Nowe mieszkania trafiające do oferty są zdecydowanie tańsze, niż wynosi średnia rynkowa dla danego miasta. Ze względu na dużą podaż lokali klienci mogą liczyć na rabaty cenowe, które w ciągu kolejnych sześciu–dziewięciu miesięcy będą jednak stopniowo maleć.
Zdrowie
Polska potrzebuje centralnego systemu dokumentacji medycznej. Jest niezbędny w wypadku sytuacji kryzysowych
W sytuacji konfliktu zbrojnego lub innej sytuacji kryzysowej o efektywności działań z zakresu medycyny pola walki może decydować dostęp do dokumentacji medycznej pacjenta – zarówno żołnierza, jak i cywila. Tymczasem okazuje się, że choć na placówkach ciąży obowiązek prowadzenia tej dokumentacji elektronicznie, to systemy w poszczególnych podmiotach nie komunikują się ze sobą. Zupełnie inne są też ramy prawne dla działania w tym zakresie jednostek cywilnych i wojskowych. Eksperci są zdania, że musi powstać centrum usług wspólnych, które będzie operatorem danych.
Partner serwisu
Szkolenia
Akademia Newserii
Akademia Newserii to projekt, w ramach którego najlepsi polscy dziennikarze biznesowi, giełdowi oraz lifestylowi, a także szkoleniowcy z wieloletnim doświadczeniem dzielą się swoją wiedzą nt. pracy z mediami.